piątek, 31 stycznia 2020

Uwypuklone

Zagubiłam się w deszczu od wczoraj.... tym zagubieniem jakie nie powoduje w człowieku zagubienia. A jedynie odnalezienie czegoś, co wcale nie zostało utracone... tylko zapomniane, przykryte i schowane tak, by właśnie nie zapomnieć, czyli w sposób, w który wszystkie tego rodzaju rzeczy giną...
Deszcz ze swoim rytmem spadających kropli. Zmiennym natężeniem i kolorytem. Piękny. Uświadamia, że nawet niebo to miejsce, w którym trzeba czasem otworzyć drzwi, by wypłynęło to co skumulowane nadmiarem, zgromadzone, dojrzałe i wymaga wypuszczenia... by doznać oczyszczenia. To co zostaje później jest takie jak było wcześniej. Tylko pełne blasku, odnowione, bez kurzu... i lśni zachwycając pięknem prawdy jaka znów uwypukla się pod dotykiem odkrycia.

Spacerowałam wczoraj, dziś... wsłuchana w melodię jaka pojawia się na skutek dźwięku wydobywanego z dotyku rozpędzonych kropli i parasola. Ten delikatny uwodzący rytm, kropli, które delikatnie układają palce na szybach duszy... pukając zmysłowym szelestem spływając po oknach..
Nie słuchałam długo... złożyłam parasol i szłam chłonąc w siebie każdą spadającą w mojej przestrzeni kroplę. Zimną, mokrą, przenikającą dużo więcej niż tylko ubranie... Czucie... lubię. Deszcz lubię i to, kiedy niebo zabawnie marszczy brwi pozwalając przepływać na swojej jednolitej szarzyźnie jaśniejszym lub ciemniejszym obłokom.
Ciągle pada... bez wiatru. Anioły muszą mieć dużo tego prania w niebie. To kojące przekonanie dla zwykłego, słabego człowieka.

Tego rodzaju pogoda zachęca raczej do otulenia się kocem i zaszycia w ulubionym ciepłym kącie z książką oświetloną promykami światła lampki i świecy, z uwodzącą muzyką w tle sączącą się leniwie oraz z posmakiem gorącej miodowej herbaty imbirowo-kardamonowej… jeśli jest się w pojedynkę. Lub do schowania się we dwójkę przed światem, by odnaleźć przestrzeń tylko wzajemnej cielesności… Tak by się chciało … i wiem, że ty masz takie ładne tęsknoty w sobie zamknięte... Napełniają mnie czułością swoistą i chceniem… bardzo.

Boli mnie dziś głowa, mam mokre kostki i łydki deszczem przesiąknięte… a myśli mi błądzą po rewirach, w których mieszka bliskość… I coś mojego tęskni do czegoś twojego jak ja po prostu. Uśmiechają mi się oczy do ciebie, teraz szare bardziej ale wiem, że zapalisz w nich niebieskość. 

Ewa Świtała
https://www.catawiki.pl/l/19811309-ewa-switala-a-new-day
 
 

czwartek, 30 stycznia 2020

noc, dzień...

ubezwłasnowolniona 
codziennością
wydzierając skrawek 
po skrawku
zużytą gazetę
prawdy życia
patrzę
jak ucieka mi
spod stóp
krawędź 
po której idę
modlę się
krzykiem
o dość
ale w piekle
nikt nie słucha
pobożnych

Ryszard Rosiński
http://www.ryszardrosinski.pl/
 

wtorek, 28 stycznia 2020

Źródło

Nie wierzyłam. Ani w sny, ani w marzenia. Nie wierzyłam. Choć od dziecka lubię przecież zagłębiać się w chmury z widokami wyobraźni i kałuże z niebem rozbryzgującym się kroplami gwiazd pod stopami. Nie wierzyłam, że możliwe jest… aby to co wyśnione najbardziej, najgłębiej i najmocniej schowane przed całym światem, bo przecież życie to nie bajka i się nie spełni, jednak w jakiś niewyjaśniony zupełnie i nierealny sposób się działo.

Puste ulice, miasto, głowa, serce i balkon. Puste tak mocno, bo cię nie ma blisko na odległość oddechu. I widzę tyle rzeczy, których nie widzę przecież, a tylko czuć mogę. Moje motyle o kolorze szczypiorku krojonego na śniadanie rozkwitają mi w brzuchu. I te maliny podawane ci do ust, zebrane o świcie z krzaków, które jeszcze przecież nawet nie rosną. Bo to tylko moje zmyślenia są...

Kiedyś… nie wiedziałam, że można żyć inaczej. Choć przecież dążyłam do kochania całą sobą - takiego w pełni, bez tych wszystkich warunków czy handlu obwoźnego - ty mnie ja tobie, punkt za punkt. Ale nie wiedziałam, że można czuć pełnym oddechem zapach łąki w całym sercu. Które bije tak silnie jakby chciało tylko skakać na skakance. Z radości. Że można znaleźć, choć się wcale nie szukało. Nie szukało się, bo wiara wygasła zanim się jeszcze w pełni odezwała. Bo kiedy potłuczone czucie spadło, gdzieś w okolice kostek i nie chciało już wstawać, by nie musiało się nadwyrężać, bo nie warto wcale, bo przecież kochać można wiele razy, ale kolejny, kiedy dostaje się po pysku w sam środek uczuć daje zwątpienie, staje się naturalne, że nie ma szans. I brak sił do kolejnego nadstawiania policzka... Trudno o ufność. Kiedy więc staje się ktoś, kto przynosi w dłoniach czystą wodę, nagle płomień rozpala wszystkie latarnie, gwiazdy i świece. Motyle zaczynają fruwać, a ja… znowu kocham. Ale zupełnie inaczej. Bo nagle przekonanie, że się dzieją cuda, dla których jestem w tym życiu, pozwala uwierzyć. I ta wiara wypełnia do granic, aż w końcu je przekracza i zalewa wszystko pewnością.

Dzieją się cuda. Bolesne niezmiernie. Biją niemocą i kalendarzem bez mety. Odległością, która jest dotkliwa, bo przejść się nie da. Dzieją się cuda, które rzeźbią każdą minutę szramą na duszy. Ale wiesz… że serce wciąż bije, a niekiedy nawet dwa organy połączone tłoczą tą pewność, choć dzieli je dystans. Myślę o tobie. Wiesz… myślę o tobie i jestem blisko bardzo. Chyba najbliżej dotąd. Cała schowana w tobie. Na stałe. Przylegam…

Nie wierzyłam. W sny ani marzenia. Choć śniłam człowieka. Nie był tak piękny jak spełniony sen. Który jest. Dotykam. Wyobrażam sobie kroki twoich palców – ten oddech na skórze położony delikatnie tak. I tak bardzo chcę cię pocałować. Zmyślam zdarzenia, sytuacje, dłonie, oczy czy słowa… zmyślam ciebie we mnie. Bezustannie.
I wiem już.
Bo teraz wierzę.
W spełnione sny.

Lidia Wylangowska
https://pl.pinterest.com/pin/507358714251304126/

 

niedziela, 26 stycznia 2020

metafizyka uczuć

potrzebuję cię
każdej nocy
do rozgrzania serca
potrzebuję cię
każdego dnia
do widzenia oczu
puste miejsca
zapełnij
w mojej szafie
na poduszce
w życiorysie
duszy
zaplątana w twoje usta
patrzę
jak staje się
początek

Wiliam Oxer
https://william-oxer.com/



środa, 22 stycznia 2020

Strzępy myśli

Nie lubię wspomnień. To dziwne pewnie, bo ludzie zbierają zdjęcia i zdarzenia do klaserów… by potem w zimne wieczory czy puste dni wyjmować. A ja… chyba noszę w sobie zbyt dużo popękanych naczyń, tkanki całkiem potłuczone i zabite okna deskami. Ból, który nie przeminie, a czasem wraca zbyt silnie… Blizny zdarzeń. Potrzebnych choć tak wiele odebrały ze mnie. Nie lubię wchodzić w te miejsca wszystkie… 
Ale teraz… odkąd jesteś jakby łatwiej mi patrzeć w dni minione zapisane śladem twojej obecności. Tak pełne troski dla mnie i czułości. I siadam przy oknach, i zaglądam przez nie, by dotknąć raz jeszcze. Naszej bliskości. I teraz już wiem. Jak smakuje przyszłość, która również stanie się wspomnieniem. Bo ty wszystko potrafisz. Nawet we mnie zbudować ufność do zdarzeń, które jeszcze są przed nami. Na które już z niecierpliwością patrzę. 
Pamiętasz, że jestem naczyniem? Tym do wypełnienia. Wiem, że nie zapomniałeś i wlewasz obecność zasiedleniem. Wciąż.
Zamykam oczy. Śnisz mi się. Tak jak lubię najbardziej. Dotknij mnie – niech poczuję jak przynależę. Do miejsca w twoich ramionach.

Ewa Świtała
https://www.facebook.com/Ewa-%C5%9Awita%C5%82a-1644054439140046/

wtorek, 21 stycznia 2020

akceptacja

nie naprawiaj mnie
nie lecz
nie prostuj na siłę
nie wygładzaj
i nie wtłaczaj w foremkę
idealnego świata
znajdź w sobie
pogodzenie
że istnieją
zepsute kolana
popękane serca 
głupie myśli
lub głowy
do których nie wlejesz
swojej wizji
człowieka
jestem inna
upadam
leżę
a czasem znikam 
czernią 
nie działam na baterie
i płaczę w głos
więc nie pomagaj
własną linijką
dobrych chęci
pochyl się tylko
ciepłem obecności
wtedy nie poczuję się
gorszą
niż jestem

Victor Bauer
https://pl.pinterest.com/pin/14073817562794727/




poniedziałek, 20 stycznia 2020

Niesione wiatrem

Dotykam szklanki ustami. Jest chłodna. Choć przecież nosi w sobie gorące kakao. Jednak szkło jest przyjemnie zimne. Układam usta przemierzając jej brzeg dookoła szukając twojego śladu. Czy mój dotyk całkowicie zakryje odbitą kiedyś obecność… nie wiem. Może przeniesie w jakiś sposób i poczujesz… smak mojego zapachu wokół siebie. Złagodnieją ci wtedy rysy twarzy jak zawsze, kiedy jestem w pobliżu. I twoje oczy uzyskają odcień wewnętrznej iskry. Blasku, który pochodzi od płomyczka jaki w tobie zapaliłam. On nie gaśnie, tli się miękkim dotykiem moich myśli nieustannych.

Ludzie wchodzą w kolejny rok życzeniami. Różnymi. Całymi listami postanowień, które nigdy się nie spełnią i tych podsumowań rzeczy… nie robię tego. Chcę tylko, by ten rok nauczył mnie akceptacji i pokory. Wobec rzeczy jakie są większe ode mnie.
I niech przyniesie bliskość. Dotyk dłoni, w których mieszka cały świat zamknięty. Niech rozpali serce jeszcze mocniej. Zapełni się powoli nowymi zdarzeniami, ludźmi, słowami. Niech będzie wypełniony czułością, z nią da się znieść… każde połamanie.

Nie robię list ani rozpamiętywań. Chcę spaceru. Wspólnie. W przyszłość. Bez względu co przyniesie nam w dłoniach. Niech obejmie nimi życie i nas. Bo kiedy ma się bliskość nie potrzeba raju. Niebo jest czasem dostępne nawet pod nogami. Trzeba je tylko zobaczyć.
Zamknij oczy. Widzisz? Ta miękkość to moje pocałunki.
 
Lidia Wylangowska
https://pl.pinterest.com/pin/633811347545295534/

piątek, 17 stycznia 2020

bezsilność

uśmiecham się
choć tak daleko
jestem 
wciśnięta
w najciemniejszy kąt
czarnej dziury
bez drzwi
ukamienowana
dniem
pełnym win
usiłuję wyjąć
z ran tępy nóż
wbitego w moje serce
strachu


Victor Bauer
https://pl.pinterest.com/pin/410812797253406047/

anomalie

na paluszkach
po cichu
bez hałasu
zdmuchnął ktoś
płomień świecy
mojego wnętrza
jestem
jak zatrzymany lodem
obraz na szybie
wody
milczę
ślepnąc coraz bardziej
głucha na świat
odmierzam tylko 
czas
co zaskorupiał
jak ja 
bezruchem 

Lidia Wylangowska
https://pl.pinterest.com/pin/409616528589427037/ 
 

czwartek, 16 stycznia 2020

Rozproszone

Chciałabym mieć dziś bosonogi umysł, by wyszedł na spacer i nie zostawiał śladu dźwięku kroków za sobą… by poczuł trawę jak rozbryzguje mu się pod stopami deszczem, który spadł niezauważalnie w powietrzu, a jednak mokrą ścieżką zaznaczył istnienie. Może zmył… Zapach mokrej ziemi powoduje błogość w myślach… jak pełny garnek zaczynu na chleb. Codzienny.

Nie umiem. Nie potrafię. Gaszę pożary kolejnych detonacji myśli… słowa w głowie. Bolą. Zgubił mi się czas i dzień… zgubił mnie wieczór, może wyjdę na spacer i wśród jesiennych liści przysiadłych zimą na ławkach spróbuję się odnaleźć. Chowam się w kurtkę, oczy chowam w powiekach a ręce w kieszeniach… nie ma oporu, więc może schowam się cała i nie wyjdę… nigdzie, bo jak dojść do jakiegoś gdzieś, kiedy nie ma wiedzy gdzie trzeba. By nie zgubić. Tej resztki, która nie przeciekła jeszcze między palcami… Choć dokładnie wiem – znam cel, ku któremu zmierzam. Ale teraz jest czas zatrzymania. Przerwa niewiadomego okresu, która ma kres, gdzieś przed nami.

Chaos zasiedział się przy mnie. Jakby wiedział, że dostanie tu filiżankę gorącej kawy… odwiedza mnie zawsze wtedy, kiedy cichnie krzyk i zapada cisza. Kiedy prasuję załamania i zgniecenia bez skutku. Płakać do wewnątrz… można. Cały ocean istnienia wlewa się wtedy we mnie napierający od środka… magazyn odcisków w teraz. Zalewa zupełnie… dno szklanki pustej. Nie utopiłam w niej smutku. Tylko siebie…

Rozglądam się, bo może ktoś widział… ale nie, nie ma nawet cienia echa.

Jacek Yerka
https://en.wahooart.com/@@/8XYAAB-Jacek%20Yerka-Bishop%20of%20Sargasso%20Sea

środa, 15 stycznia 2020

Przytulone myśli

Wiatr dotyka moich włosów – zamykam oczy. Czuję twoje palce wplecione w kosmyki. Delikatne… czy wiesz, że jedną z największych pieszczot jakie można dać jest czesanie włosów? Potrafisz to robić w sposób, w który oddychasz, kiedy jestem blisko. Miłość… wlewana każdym ruchem w sam środek czucia – zbierana zachłannie po kropli. By nie uronić ni drobiny.

Miłość… gdzie ona mieszka, kiedy już jest? Przyjęło się, że w sercu, bo to najważniejszy organ zasilający całe ciało – najważniejszy życiodajną siłą, więc słuszny dla domu dla takiego niezrozumiałego zupełnie czucia, które tyle daje. I tyle odbiera… Serce… ale czy tak jest? Kiedy gdzieś w brzuchu grasują motyle nagłymi ruchami skrzydeł wzmagającymi się pod spojrzeniem twoich oczu – czy to właśnie dotyk tego uczucia? Kiedy słodycz zalewa potylicę kołysaniem nagłym i miękną nogi tak, jakby cały kościec ulegał nagłemu zatopieniu w drganiach delikatnych o sile lawiny… a żebra, które duszą powietrze w płucach, kiedy już wiem, że za chwilę nie będę cię widzieć, bo autobus zamknie drzwi i odjedzie ze mną, a ty wrócisz w innym kierunku unosząc wszystko, co dla mnie ważne. Irracjonalność, kiedy w takiej chwili chcę wysiąść natychmiast na następnym przystanku lub światłach czerwonych najbliższych i biec z powrotem do twoich ramion. A może w dłoniach kryje się pomieszczenie dla tego ogromu, bo one też czują niezdjęty z ciebie dotyk wyraźną potrzebą i po opuszki palców drżą na myśl… o ciepłym aksamicie twojej skóry. Może jeszcze w innym zakątku mnie mieszka to całe zamieszanie… więc czy tylko serce?

Miłość. Tak często określana mianem słodkiego batonika. A przecież chciałam zawsze jej goryczy. Wiedząc, że pełnia jej smaku to też ból. Głęboki i rozpostarty skrzydłami we wnętrzu duszy gorejącej potrzebą kochania bez kresu. Bez istnienia horyzontu. W zawierzeniu tak głębokim, że wszystko w nim ginie, by narodzić się w spełnieniu. Gorycz najpiękniejsza, co przynosi zatopienie całkowite do samej słodyczy jej czucia. I pełnia nagości. Nie tylko ciała – to jest proste i nie wymaga niczego poza zdjęciem ubrań. Prawdziwa nagość to danie ci siebie takiej jaką jestem, kiedy nie ma przy mnie nikogo. Kiedy wychodzę wszystkimi lękami i troskami, bólem nagromadzonym od lat, kiedy staję się zupełnie bezbronna w prawdzie tak głębokiej, że nie widać jej dna. W poczuciu, że można tak – bo nie ma ryzyka. Nie będzie krzywdy, bo dzieje się zrozumienie tak dotkliwe, że zachłystuje aż i można utonąć poddając się zupełnie. Chodziłeś już po mnie takiej. Choć jeszcze czekają te korytarze najciemniejsze, w których nigdy nie było nikogo. Nawet ja unikam ich stopami… a jednak potrafisz ich dotknąć – nie wiedząc. Wrażliwością kruchą w tobie. Tą, do której nie umiesz jeszcze się przyznać nawet sobie. I twoje palce delikatne, co niedotykiem dotyku zbierają… otwierając tyle ukrytych drzwi, by dalej przejść. Taka miłość, która pozwala na wszystko...

Pielęgnuję z troską wszystkie te odcienie – niczym osiemnaście barw zieleni, które widzę przecież bez wysiłku wokół. I patrzę jak piękne jest życie, które tak daleko ucieka od doskonałości. Złożona koronka misternego haftu, co potrafi piołunem przyprawić każdy dzień. Ale jednocześnie sięgam na ten stół, na którym leży dar kochania i karmię się najpiękniejszym smakiem słodyczy. Bo miłość to nie tylko skrzydła. Czasem to gwóźdź wbity w sam środek kręgosłupa, co potwierdza zaufanie, kochanie wbrew i pomimo każdego ale… bezwarunkowe. Dla istoty bycia razem. A czasem miłość to kula u szyi co ciągnie w dół z taką siłą, że można tylko leżeć. I tak istotne jest wtedy, by wiedzieć. Mieć pewność, bycia razem pomimo. Każdego pomimo.

I czasem urągam wszystkim bogom tego świata w zapomnieniu… że przecież prosiłam o całą paletę barw czucia. By czuć prawdziwie. Urągam, że kiedy już dostałam wszystko nagle gilotyna ścięła czas. Przystankiem nagłym, na którym nie ma żadnego tramwaju. Tylko wiatr jest co przynosi z daleka twój dotyk. Nawet rzeka nie dotyka twoich dłoni, więc nie ma w niej listów, są tylko wodorosty. A słowa… dochodzą jednak jakoś obejmując mnie w twojej trosce. I potrzebie przytulenia – mnie i ciebie.

Życie to nie ciągłe rozmienianie na drobne w poszukiwaniu coraz nowszych dóbr co dadzą szczęście. Przecież szczęście to coś, co zbiera się jak rosę o poranku z pajęczyny, gdzie osiadło nagłą mgłą przyniesione. Ulotnym doznaniem. I tak. Potrafię je znaleźć błądząc jak ociemniała w tych ciemnych korytarzach, w których gasną latarnie nagłymi decyzjami. Nie moimi, ale młotkiem przybitymi do mojego kalendarza… bo wiesz…

Jesień. Spadających liści przynosi też słońce. Oczekiwaniem na odrodzenie, kiedy tylko będzie można poddać się żywiołowi znów. Bez ograniczeń już teraz. I wtedy ten dom, ten stół i szklanki z herbatą pełne gorącego uczucia będą budzić poranki. Staną się nie snem, ale istnieniem. Całkiem spełnionym. Taka codzienność, do której tęsknię całą sobą – we wszystkich osiemnastu odcieniach. Bo wiem, że w tym kryje się sens istnienia. I wiem, że chcę go odkryć z nikim innym niż znalezionym, który jest. Nie martwię się żadną trudnością – choć wiem, że będą. Bo liczy się tylko razem. Nic innego nie ma znaczenia.

Jestem więc pełna teraz tych wszystkich ciemnych kolorów i ich smaku. Z wierzeniem, że słodycz wielkimi łyżkami zostanie dodana niedługo. Jestem pełna. Przyjmując. Każdy dzień wypełniony ulicami i ludźmi bez znaczenia. I tymi, którzy są blisko – trzymając za ramiona moje rozdygotane tęsknoty… i zbieram kartki kolejnych dat mijaniem, nie robiąc planów krótkotrwałych. Przytulona do twojego policzka patrzę w oczy. Te głęboko miodem wypełnione, w których odbija się moja wiara. Wiem.

Wiem doskonale. Że kiedy się kocha nie jest istotne, gdzie mieszka to uczucie. Nie ma znaczenia, że historia, którą piszemy to nie opowieść pełna cukierków. Bo prawdziwa intymność polega na mocnym trzymaniu za dłonie, wtedy przede wszystkim, kiedy wokół wszystko sprzysięgło się, by dać zwątpienie. Nie mając świadomości, że kiedy się dotknęło prawdy o miłości nie można jej zabić. Jej gorzki smak wypełnia kubki smakowe dużo mocniej niż lukier. I daje więcej. Cementując najmocniejszą zaprawą wspólnych przeżyć. 
Zamykam oczy. Tak łatwiej spacerować po niebie, którym dla mnie jesteś. Stawiam stopy ostrożnie po pieprzu, piołunie i cukrze, by nie uronić ani chwili. Idę. 
Otwórz mi drzwi.
 
Karol Bąk - Żar
http://karolbak.com/


wtorek, 14 stycznia 2020

***

nic więcej
tylko
mnie przytul
i wyrwij z tego snu
który tak mrozi
krew

Jess Glynne - Take Me Home
 Uwięziona i pogrążona w całym tym bólu
Jeśli chciałbyś o to zapytać, nie wiem od czego zacząć
Złość, miłość, pomyłki - drogi, które prowadzą donikąd
Wiem, że gdzieś jest lepiej,
bo zawsze mnie tam zabierasz
Przyszłam do ciebie bez wiary
Dałeś mi więcej, niż tylko pomocną dłoń
Złapałeś mnie, nim sięgnęłam dna
Powiedz mi, że z tobą jestem bezpieczna

Czy przejmiesz ster, jeśli stracę kontrolę?
Czy, jeśli się nie podniosę, zabierzesz mnie do domu?
Czy mógłbyś się zaopiekować złamaną duszą?
Czy mógłbyś mnie przytulić?
Czy zabierzesz mnie do domu?(...)

środa, 8 stycznia 2020

bez latarni

dzień jak noc
kolejny
spadają słowa 
jak resztki liści
z drzew
na kruchy lód
rozlanej kałuży
i nic
stało się 
to 
czego się bałam 
najbardziej
otworzyłam oczy 
obudzona ze snu 
pełnego ciebie
znajdując
tylko brak

Johnny Morant - Nude
https://pl.pinterest.com/pin/348747564871162699/

niedziela, 5 stycznia 2020

cisza prośby

kiedy tak brak
cukru 
który barwi kolorami
smak życia
patrzę
do wnętrza siebie
gdzie jesteś
mocno zasiedlony
światłem 
w najciemniejszej nocy
nie zapominaj
kochanie
o dotyku codziennym
mojego lęku
karm mnie sobą
nieustannie
bądź mi nie snem
ale chlebem
dnia powszedniego
wtedy przetrzymam
wszystko

Jessie J - Flashlight

piątek, 3 stycznia 2020

łatwopalnie

krzykiem nocy
ogłuchłam
od wydrapania uszu
ciszą
echo bólu
milknie
od pozrywanych paznokci
na ścianie duszy
co krwawi
oczy zamykam
zalane smołą czerni 
w tej mgle 
spopielonej nadziei

Tomasz Alen Kopera
https://ego-alterego.com/tomasz-alen-kopera-paintings/9-212/

 

czwartek, 2 stycznia 2020

jesienny szron

czasem czuję
jakbym szła
po kruchym lodzie
co się łamie
pod naporem
zdarzeń
nie tonę
pochłonięta zimnem
tylko dlatego
że oddechem
jeszcze ciepłym
ogrzewam ci noc


Michał Jelonek - Owl's Pathetic Song

Śniąc we dnie i w nocy

Słyszę twoje milczenie. Tak pełne twojego zapachu. Słyszę… jak osiada na mojej szyi zaraz przy linii włosów i dotyka szeptem ciszy. Zastanawiam się czy docierają do ciebie moje słowa… tak wyraźnie. Bo przecież nie mówię głośno, a najcichszą ciszą powlekam te największe i najbliższe wyznania, które stworzone są właściwie tylko do szeptu.

Znowu nie czekam. Ktoś rozwalił moją nadzieję jakby to była mucha natrętna – wziął łapkę i klapnął z rozmachem rozbryzgując ją po ścianach. Będę zmywać ślady powoli kolejne miesiące. Nie czekam więc póki co… tęsknię jedynie. Bo to nie jest tożsame przecież. Więc tęsknię chodząc od ściany do ściany, od ulicy do ulicy, od cegły do cegły, minuta po minucie. I zastanawiam czy jeszcze jest w tobie kolor moich oczu lub smak mojej skóry? Bo może miejsce jest dla mnie niewłaściwe, bo mnie nie ma tam przecież - to nie ta przestrzeń. A ty przecież tak łatwo zapominasz... więc jak mogę ci przypomnieć? Ale wiem, że jednak czujesz jak jestem, chociaż cisza nieznośna. Jestem schowana w tobie – tam, gdzie tak lubię się przechadzać delikatnie tylko trącając oddechem, od którego czujesz ciepło… Bosymi stopami, niezauważalnie prawie, a jednak mocno na tyle, żebyś wiedział, że jestem.

Nie czekam. Bo przy czekaniu... przy czekaniu nie szukam twojej obecności budząc się w nocy i dotykając zapachu ze snu jaki właśnie mnie odwiedził marzeniem. Przy czekaniu nie patrzę za okno w nadziei, że może jakiś wiatr zawieje choć odrobinę twojego spojrzenia. Przy czekaniu nie myślę o tym, że teraz nie dla mnie twoje oczy, dłonie i usta. Tęsknota wypełnia mnie szczelniej coraz. Ta niemożność, zasłona spuszczona, której nie da się pozbawić wcale. Ale szukam ptaków, które wysyłam w twoim kierunku jak te samoloty, których tak nie lubię. A teraz sama doczepiałabym im te ogony, żeby malowały jak najwięcej…

Kroję ten szczypiorek i widzę. Blisko. Ciebie. W tylu miejscach u mnie i w mojej powierzchni. Kamieniami, konarami, szyszkami, bluszczem co nie kwitnie teraz, półeczkami od uśmiechu w moich oczach czy świecznikami. Jesteś w wielokrotności chwil i w tych śladach twojej obecności bliskiej. Piję herbatę w twojej szklance i wiem, że czujesz jak dotykam ustami jej brzegu szukając smaku twoich warg. Bliżej gdzieś. By ugasić pragnienie. Nie herbaty... Strofuję się nawet. Czasami. Dyskutuję ze sobą, że dorosła jestem - zbyt dorosła na takie niedorosłe zachowanie... i bunt we mnie jest. Nagły... do krańców we mnie wszystkich bunt. I myślę teraz o tylu sprawach niewygodnych jeszcze do niedawna. Prawdą myślę. Poukładaniem tego , co ułożyć się nie miało. A teraz nagle staje się ciałem i wyciąga ręce po dalej.

I trochę się boję też. Wiesz… tego ogromu co zalewa. Bo wiem, że nie potrafię bez Ciebie. I jestem czasem zła. I smutna też. Lub zamyślona. Bo ta cisza jest zabijająca bardzo. I tłumaczę sobie, ale jak rozmawiać z dzieckiem o dorosłych sprawach... nie rozumie zupełnie i patrzy tylko tymi wielkimi oczami z jednym pytaniem w nich - dlaczego... i tupie nogami na niezgodę. Nie pomaga. Wcale.

Więc znów minuta po minucie przelewam kolejny dzień sprawami istotnymi lub nie i wyglądam przez okno, żebyś trafił, kiedy się w końcu zapuścisz w te strony. Wiem, że przyjdzie taki czas – ta ważna kartka w kalendarzu –  nawet jeśli będzie najzwyklejszym to dla mnie znaczony kolorem czerwonym, kiedy poczuję smak twoich ramion. Bo są rzeczy ważne, które wymagają tylko dbałości o nie. Trzeba je zrywać tak jak jabłka z jabłoni, kiedy dojrzeją, bo mogą się nie zdarzyć już więcej. I wtedy trzeba wziąć się za ręce i pójść drogą przed siebie...


Ewa Świtała
https://twitter.com/gabrielalureti/status/1113029088577552384