wtorek, 12 listopada 2019

rozsypane liście

Zdejmuję buty i idę. W noc. Bo teraz nawet w dzień nie ma światła. Zdmuchnięte ze wszystkich latarni i świec, zgasłe oczy. Zdejmuję więc buty i idę boso po rozżarzonych węglach serca, co nie chce przestać i biegnie przed siebie, na oślep. Zbyt mocno napędzane. Wada wrodzona brakiem. Strach łasi się do kostek jak kot głodny pieszczoty wygiętym grzbietem i myślę... jak bardzo...
Jak potrzebuję deszczu.Jego melodii kropli płynących po szybach. Oczyszczeniem.
Nie mogę spać... Irytujące. 
Bałagan myśli we mnie. Zaczynam jedną, drugą, piątą i nagle łapię się na jednoczesnych kilkunastu, z których żadnej nie doprowadzam do końca... Jakoś nie mogę zmieścić się w sobie. Jestem jak mleko w garnku zapomniane na kuchni - kipi i wylewa się ściekając po ściankach... przypaleniem neuronów.
Czekanie na sen... godzina po godzinie, odliczanie i narastające zniecierpliwienie. Tykanie strachu zaciskającego obręcze w żebrach. Nie mieszczę się. Nadal. Dlaczego nie ma diety dla emocji co się kłębią i wypełniają wrzątkiem, który wciąż nie może się wygotować.
Zabieganie niby, dużo ludzi, słów, kartek i filiżanek niby pełnych ale pustych w dni całe. Nagromadzenie potoku zdarzeń, sytuacji i tak ogromnie głodno w to, co najważniejsze. Czuję jak się dławię od niezdjętego dotyku. Mrowią mnie palce, oczy, usta...
Piszę. Piszę, bo może w jakiś sposób poczujesz te słowa, które we mnie rosną wciąż i lekceważą zupełnie stan mojego umysłu. Udeptują całe połacie przestrzeni.
Nie lubię dni przeczekanych, które nie wnoszą nic poza mijaniem... jakie były Twoje dni? Te pełne tym czuciem, które nosisz tylko w sobie i nie kryjesz całymi zwojami milczenia. Jakie myśli rozwijały się najmocniej i czy czasem pozwoliłeś mi być blisko? Czy częściej zamyślony pochylałeś głowę i rozganiałeś nagromadzone dotykiem dłoni, jakbyś chciał wyrzucić z głowy, z umysłu, z siebie? Czy Twoje stopy radziły sobie z podnoszeniem tego, co osiadło czy są zmęczone i kładą się równolegle czekając na lekkość? Pytania, litery w korowodach zdań, bez odpowiedzi. Monologi jedynie przy księżycu. Poprawiam, przeciągam, przestawiam, naciskam... Bez odpowiedzi.
Chmury takie ciężkie dziś - bo tak mogę być. Bliżej. Bezruch powietrza i intensywność myśli zaczyna mocniej działać - już jest. Wiatr, co pochyla grzywy krzewom. Dotykam go, bo może i Ty dotkniesz... Niebem.
Dziś zaczepione czuciem mocnym. Czuję niewygodę w sobie - jakby skóra w nocy się skurczyła i teraz zbyt mała forma ciała nie jest w stanie pomieścić... obżarstwa uczuć, jakie urosły nadmiarem niczym ciasto na drożdżach. Rozpinam guziki i staram się dopasować, żeby tak nie uwierało... przekładam, naciągam, upycham - i wciąż źle.
Gdyby udało się tak... gdybym mogła zmiąć materię moich myśli jak dawno przeczytaną gazetę, niepotrzebną już nikomu. Zrobić z nich stłamszoną kulkę i wyrzucić. 
Słońce zgasło. Może poczuło jesień i z kubkiem gorącej herbaty wygrzewa się leniwie w łóżku, udając, że sen klei oczy. 
Tylu smutnych ludzi o pustych oczach mijam. Tyle smutku... jakby cała radość zapadła już w zimowy sen.
Dotykam czerwonych cegieł. Zimnych. Jak moje wnętrze... 
Czujesz? Jestem blisko. 
W każdej sekundzie kolejnego mijania.

Tomasz Alen Kopera
https://www.facebook.com/tomasz.alen.kopera



3 komentarze:

  1. Czuję...
    "Słońce zgasło. Może poczuło jesień i z kubkiem gorącej herbaty wygrzewa się leniwie w łóżku, udając, że sen klei oczy" - hmm interesujące A proste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię prostotę. Zachwyca mnie bardziej niż ornamentyka rzeczy skomplikowanych. Dziękuję, że widzisz ją w moich tekstach.

      Usuń
  2. Widzę bo jej szukam :) Ściskam Cię mocno

    OdpowiedzUsuń