czwartek, 28 listopada 2019

zamyślenie

przytulona sercem
do ciepła
twoich słów
ogrzewam wiatr
gorącą herbatą
w szklance
wiesz - tej z uchem
może otuli cię
jak szalik
kiedy będziesz szukał
śladów bosych stóp
moich myśli
na niebie

Karol Bąk
http://karolbak.com/

niedziela, 24 listopada 2019

proszę

po omacku
ociemniała
we mgle 
błądzę
obudź mnie
z tego snu
pocałunkiem
niech nie rozbija
mi serca
czasu zatrzymanie

Tomasz Alen Kopera
https://pl.pinterest.com/pin/559501953677722819/

sobota, 23 listopada 2019

cienioświat

znowu zasypiam
w oceanie
słonym pogrążona
naciągam kołdrę
nocy
zgaszonej całkiem
choć podobno jest dzień 
rozkrzyczane ptakiem
myśli uciekają
nagłym zrywem
nie mów do mnie
nie widzę
nic
bezdomna

Wojciech Siudmak
https://www.facebook.com/siudmak.shop/


 

piątek, 22 listopada 2019

siła

przenikam
przez słowa
jakby ich nie było
wcale
bezpieczeństwo
topnieje
coraz ciszej
rozlanym mlekiem
czasu
który teraz stoi
uparcie
na ciężkich nogach
idę w dalej
niosąc w sobie
ołów

Tomasz Alen Kopera
https://www.facebook.com/tomasz.alen.kopera
 

czwartek, 21 listopada 2019

Żyletka

Wstań, ubierz się, umyj, idź, zrób coś ze sobą... słowa obce pełne liter, bez zawartości środka. Przystawione piętnem pieczątki właściwego mniemania o tym, co trzeba, powinnam, muszę. Urosłe tak bardzo, gdzieś obok zupełnie mijaniem jak krajobrazy w szybie jadącego pociągu. Nie mój tor. Może spóźniłam się na ten odpowiedni pociąg... 
Wszyscy wiedzą jak się zachowywać, co robić... tylko ja nie potrafię schylić się po znaczenie tych wyrazów w zdaniach rzuconych w moją stronę rękawicą.
Czynności puste. Niedobór. Środek pełny. Nadmiar. 
Cięcie.
Zapinam skurcz uśmiechu na twarzy - jest dobrze. Słyszę oddech ulgi z płuc okolicznych ludzi, bo nic nie trzeba. Nie trzeba się martwić, organizować, opiekować się. Bo przecież jest dobrze. Jest dobrze - jak spinka do włosów kolorowym diamencikiem włożona w oczy i już nic nie burzy fryzury. Ułożona i tak jak ogół nie kłuje po uczuciach smutkiem. Twarz nawykła do pracy mięśni, usta rozciągnięte w ozdobie - jest dobrze. Bo przecież radość jest...
A ja. Mijam. Obok. Życia.
Cięcie.
Kup sobie coś, będzie ci lepiej. Coś... trzy pojemne litery nieznaczące nic. Lub zjedz czekoladę, bo wydziela endorfiny. No zrób coś wreszcie. Robię więc. Chyba... Łykam posłusznie, jak tucznikowa gęś, kostkę czarną od zawartości wysokiej kakao i czekam... ale moje endorfiny najwyraźniej nie wiedzą o tym, że powinny się wydzielić jakoś zauważalnie. A może umysł śpi... lub zredukował się i teraz jest tylko bezkształtną masą na obraz i podobieństwo ciała, które wypełnia. 
W jaki sposób kupić/zrobić życie?
Cięcie.
Fajnie się z tobą rozmawia, zawierasz w sobie tyle zainteresowań i masz potencjał. Kobiecości potencjał - ot co - budzi zmysły tak, że aż chce się poznać ciebie, nie zaważając na nic. Rozum mnie w tobie zachwyca. Jakie masz wymiary? 
Wymiary? Zastanawiam się. Bo nie wiem jakie wymiary ma mój umysł i czy w ogóle je ma, bo bezkształtnie jestem w środku rozlana rzeką bez brzegów.  Nie wiem, nie potrafię zmierzyć - może gdybym miskę miała pojemną i zanurzyła...
Nie powiesz? No tak - więc jesteś gruba... nie mój target - sorry, znikam.
Patrzę w lustro. Brak odbicia...
Cięcie.
Zjedz coś, przecież nie możesz żyć powietrzem. Otwieram usta szeroko i chłonę resztkę tlenu ze smogu. Czuję jak krew transportuje go do moich kończyn - mogę chodzić. Nie chcę do końca, ale mogę. Ciało działa jakby poza moją świadomością, która skupia się tylko na tym, by oddychać. Męczące. Obrastam mniemaniem innych, co osiada na mnie jak kurz na meblach. Nie sprzątam, więc uginam się pod ciężarem coraz bardziej. Lepka od dotyku powinności skóra bywa w niektórych miejscach mnie zbyt cienka i przepuszcza. Do miękkości mojego człowieka, do mięsa lub nawet do kości to, co zostawia siniaki. Ustami innych ludzi, co wiedzą wszystko.
Ja wiem tylko, że nie umiem.
Cięcie.
Przecież nic ci nie jest, nie dzieje się źle. Powiedz coś, daj zrozumieć... przecież nie można tak się zamykać. Nie zamykam się. Mówię potokiem bez zatrzymywania o głupotach i zdarzeniach nieistotnych sprzed lat wydobytych z pamięci. Masa słów wylewa się lawą dusząc brakiem przystanku. Mówię zagłuszając, by zobaczyli. Widzą - jest znowu dobrze. Bardzo jest dobrze bez milczenia.
Stoję na zapadni, w tańcu, bez ruchu, czekając, aż się otworzy. Spadnę. Bez swojego udziału potoczę się w głąb. 
Cisza we mnie. Najgłębiej. Czerń.
Cięcie.
Ból. Nie chodzi o ból. Nie o karę, ani biczowanie. Chodzi o to, by zobaczyć. By ustanowić kreskę równą, z której wyleje się ulga. Czerwona i ciepła.  Stanie się powód bólu. I będzie się dział za każdym razem, gdy potem wejdzie w oczy postrzępiony zakrzepły brzeg skóry. Będzie prawdą. Namacalną. Tylko moją i tylko dla mnie. Schowaną przed obcym wzrokiem długimi rękawami dobrego samopoczucia. Zakryty obowiązek troski.
Istnieję. Na krawędzi.
Cięcie.

Tomasz Alen Kopera
https://www.facebook.com/tomasz.alen.kopera


środa, 20 listopada 2019

zatrzymane

mniej oczekiwać
mniej czuć
mniej przeżywać
tak mówisz
a ja myślę
jeśli tak
to po co 
być

Ewa Świtała
https://pl.pinterest.com/pin/126523070769568571/ 
 

wtorek, 19 listopada 2019

prośba

zdejmę Twój cały strach
ból
i mrok
tylko pozwól mi
być 
parasolem

Loui Jover
https://www.mcgawgraphics.com/collections/loui-jover/products/loui-jover-falling-waters
 

środa, 13 listopada 2019

posłaniec

zaróżowione deszczem
policzki 
listopada
całuję z namaszczeniem
może wiatr porwie
pojedyncze krople
i poda ci je
wprost do ust

Monika Luniak
https://planetofart.pl/produkt/deszczowa-ulica-autor-monika-luniak/

wtorek, 12 listopada 2019

i jeszcze tylko

dotknij mnie
tak
by świat
zadrżał w posadach
i weź mnie
we władanie zmysłów
tak
by rozum stracić
i zniewól mi
usta
przez twoje
tak
byś został moim oddechem
obezwładnij
już

Wiliam Oxer
https://william-oxer.com/artworksforsale/winds-of-the-soul

rozsypane liście

Zdejmuję buty i idę. W noc. Bo teraz nawet w dzień nie ma światła. Zdmuchnięte ze wszystkich latarni i świec, zgasłe oczy. Zdejmuję więc buty i idę boso po rozżarzonych węglach serca, co nie chce przestać i biegnie przed siebie, na oślep. Zbyt mocno napędzane. Wada wrodzona brakiem. Strach łasi się do kostek jak kot głodny pieszczoty wygiętym grzbietem i myślę... jak bardzo...
Jak potrzebuję deszczu.Jego melodii kropli płynących po szybach. Oczyszczeniem.
Nie mogę spać... Irytujące. 
Bałagan myśli we mnie. Zaczynam jedną, drugą, piątą i nagle łapię się na jednoczesnych kilkunastu, z których żadnej nie doprowadzam do końca... Jakoś nie mogę zmieścić się w sobie. Jestem jak mleko w garnku zapomniane na kuchni - kipi i wylewa się ściekając po ściankach... przypaleniem neuronów.
Czekanie na sen... godzina po godzinie, odliczanie i narastające zniecierpliwienie. Tykanie strachu zaciskającego obręcze w żebrach. Nie mieszczę się. Nadal. Dlaczego nie ma diety dla emocji co się kłębią i wypełniają wrzątkiem, który wciąż nie może się wygotować.
Zabieganie niby, dużo ludzi, słów, kartek i filiżanek niby pełnych ale pustych w dni całe. Nagromadzenie potoku zdarzeń, sytuacji i tak ogromnie głodno w to, co najważniejsze. Czuję jak się dławię od niezdjętego dotyku. Mrowią mnie palce, oczy, usta...
Piszę. Piszę, bo może w jakiś sposób poczujesz te słowa, które we mnie rosną wciąż i lekceważą zupełnie stan mojego umysłu. Udeptują całe połacie przestrzeni.
Nie lubię dni przeczekanych, które nie wnoszą nic poza mijaniem... jakie były Twoje dni? Te pełne tym czuciem, które nosisz tylko w sobie i nie kryjesz całymi zwojami milczenia. Jakie myśli rozwijały się najmocniej i czy czasem pozwoliłeś mi być blisko? Czy częściej zamyślony pochylałeś głowę i rozganiałeś nagromadzone dotykiem dłoni, jakbyś chciał wyrzucić z głowy, z umysłu, z siebie? Czy Twoje stopy radziły sobie z podnoszeniem tego, co osiadło czy są zmęczone i kładą się równolegle czekając na lekkość? Pytania, litery w korowodach zdań, bez odpowiedzi. Monologi jedynie przy księżycu. Poprawiam, przeciągam, przestawiam, naciskam... Bez odpowiedzi.
Chmury takie ciężkie dziś - bo tak mogę być. Bliżej. Bezruch powietrza i intensywność myśli zaczyna mocniej działać - już jest. Wiatr, co pochyla grzywy krzewom. Dotykam go, bo może i Ty dotkniesz... Niebem.
Dziś zaczepione czuciem mocnym. Czuję niewygodę w sobie - jakby skóra w nocy się skurczyła i teraz zbyt mała forma ciała nie jest w stanie pomieścić... obżarstwa uczuć, jakie urosły nadmiarem niczym ciasto na drożdżach. Rozpinam guziki i staram się dopasować, żeby tak nie uwierało... przekładam, naciągam, upycham - i wciąż źle.
Gdyby udało się tak... gdybym mogła zmiąć materię moich myśli jak dawno przeczytaną gazetę, niepotrzebną już nikomu. Zrobić z nich stłamszoną kulkę i wyrzucić. 
Słońce zgasło. Może poczuło jesień i z kubkiem gorącej herbaty wygrzewa się leniwie w łóżku, udając, że sen klei oczy. 
Tylu smutnych ludzi o pustych oczach mijam. Tyle smutku... jakby cała radość zapadła już w zimowy sen.
Dotykam czerwonych cegieł. Zimnych. Jak moje wnętrze... 
Czujesz? Jestem blisko. 
W każdej sekundzie kolejnego mijania.

Tomasz Alen Kopera
https://www.facebook.com/tomasz.alen.kopera



sobota, 9 listopada 2019

uskoki i wyrywki

sama
bez słów
zakopana całkiem w kołdrze głowy
wyciągam wciąż kolejne nitki smaku, zapachu i czucia
nie ma jak powiedzieć i tylko tkwię wbita kołkiem w środek trwania
w mieście tak obcym o pustych ulicach oraz oknach zabitych na głucho
i w morzu tłumu tonę
od niewysłuchania
milczenia ciszy
która ma tyle do powiedzenia
ale trwa niewybuchem
bo muszę być dzielna
choć cała drżę od niepewności zadławiona strachem
kotłuje się w środku i ma tak wielkie oczy
jak studnie w które wpadam kamieniem
w płucach przelewam ołów i nie jestem wcale dorosła
zamknięta w komórce siebie pod schodami świata
jak lewitująca w lunatyzmie
biegnę choć czas stoi w miejscu
uparcie
a ja patrzę jak wskazówki zegara jednak obracają ziemię wokół słońca
nie we mnie
miejsce w którym niepotrzebna jest mapa
zarasta kalendarzem
bez odgłosu kroków
wysyłam ptaki posłańcem 
jest wciąż listopad od tak dawna
szary
wiatr szarpie liście myśli
spadają deszczem słonych słów
które zamarzają zanim ktoś usłyszy

Jacek Yerka
https://www.facebook.com/Yerkaland/