niedziela, 25 lutego 2018

Rozbrykane koniki...

Sprayem na murze mojej duszy ktoś mi namazał, że mu brak. Mnie niepoznanej. Że mnie dawno nie widział ale czuje smak mojego zapachu... a ja zastanawiam się jak można tak nabazgrać i pójść do gdzieś, gdzie nie znajdę kto to był... nie znam zupełnie. I chęci nie mam. Przyszedł , wyjął ten lakier i gaffiti jest nieproszone. Nie ma tych pytań do odpowiedzi... i nie chcę takiego nieładu w sobie obcą ręką pisanego. Zupełnie bezpotrzebnie. Wyrzuciłam już dawno buty do biegania... za uwagą. Teraz patrzę jak mijają zbyt szybko korowody braku zatrzymania nad istotą... bo tak trudno zauważyć, że wystarczy tylko pozwolić sobie na zwykłość. Bez wyróżnienia, podkreślenia i kolejnych stopni do zdobycia, by udokumentować.
Tyle ludzi mnie mija tarzając mi komory i przedsionki jakbym miała tylko organ z nazwy bez znaczenia nim bijącego. A ja czasem krzyczę na świat, choć nie słyszy. Wcale. W chaosie podążania za spełnieniem wciąż dalszym trudno usłyszeć niepowiedziane słowa... ale to nie powód, by deptać ciężkim butem po rabatkach... i arytmię potem mam migotaniem niechęci.
Myślę, że czasem myślę zbyt dużo. Za obficie, jakby nasionko słowa kiełkowało we mnie i po zwojach mózgowych rozpuchło się całymi historiami do zdarzeń, które nigdy nie nadejdą, do wspomnień, które chcę zatrzeć czasem jaki już dawno powinien przeminąć... a jest.
I teraz widzę jak chcę dorosnąć. Być odpowiedzialną, uporządkowaną i zasadniczą bardzo. Mieć zdanie własne i swoją prywatną moralność na półkach równiutko w kostkę złożoną. Chcę. A potem przychodzisz ty i patrzysz mi w oczy ciepłem dłoni... i nie pamiętam wtedy wcale co takiego przeszkadzało mi w tym chaosie. Znajduję od początku... jak chciałabym bardzo żyć. Niedorośle właśnie. Trzymając się za ręce biegać po łące, gonić motyle i uciekać przed deszczem. Pić łapczywie spojrzenie twoich oczu bezwstydnie. Czerpać całymi garściami jakbym chciała zadośćuczynić stracie czasu kiedy ciebie nie znałam... chciałabym... jak dziecko cukierka, kiedy nieszczęściem jakimś końca świata płacze, na pociechę. Chciałabym...
a zaraz potem szara rzeczywistość. I znów trzeba wyjąć żelazko i uprasować te pomięte myśli, by nie uwierały... 
zagięciem.


Tomasz Sętowski - Posłaniec
(http://www.setowski.com)

4 komentarze:

  1. graffiti na ogół pojawia się nieproszone. można z tym walczyć, albo polubić - jeśli anonim ma choć trochę smaku - może się udać. na tym samym murze nie można powiesić odpowiedzi? dobrze, że jesteś - Pani z żelazkiem. bardzo mi służy Twoja obecność. może kiedyś znajdę Twój mur i napiszę na nim zaproszenie, żeby poczekać na echo?

    OdpowiedzUsuń
  2. To naruszenie jest mojego prywatnego terenu, z najeźdźcami się nie rozmawia...
    Dziękuję za takie miłe słowa - znaczy rozumiem, że stos do uprasowania masz i szukasz kto wyręczy ;-) Echo wraca, kiedy przestrzeń jest odpowiednia - może niekoniecznie mur. Napisz, może usłyszę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myśli nieuprasowanych we mnie dostatek. żeby nie powiedzieć nadmiar - chyba mają wyłączność jakąś na mięcie długotrwałe. siadam do pisania.

      Usuń
    2. I potrafią wbijać się te zagięcia jak kamyk uporczywy w stopę co wpadł do buta bez wyjaśnień...
      poczytam.

      Usuń